środa, 29 maja 2013

Czy konsumpcja jest dobra?

Dzisiaj piszę w oderwaniu od programowania, gdyż z pięknego snu od czasu do czasu wyrywa mnie ludzka ignorancja - tym razem ekonomiczna. Do programowania na pewno jeszcze powrócę lecz teraz czas wyjąć skrywaną broń i poruszyć sprawy największej wagi.

Otóż wiele naprawdę cenionych w Polsce osób twierdzi, że dzięki konsumpcji gospodarka się rozwija. Logicznym następstwem tej teorii jest negowanie posiadania oszczędności, gdyż jak to ujął pewien klasyk "pieniądze te raczej marnowałyby się na lokatach niż realnie pracowały w gospodarce". Skąd ten pomysł? Ano stąd, że jeśli kupujemy np. lizaka to firma, która go wyprodukowała dostaje za niego zapłatę, a więc sygnał, że lizak jest ludziom potrzebny i zaczyna produkować więcej. Zatem, jak twierdzą nasi bohaterowie, konsumpcja napędza produkcję. Im więcej kupujemy tym więcej będzie wytwarzane, czyli będzie więcej dóbr na rynku, a więc gospodarka się będzie rozwijać. Prawda, że proste?

Ale zaraz, zaraz. Dlaczego więc nie zmusić ludzi do wydawania wszystkiego co zarobią, a może nawet i jeszcze więcej? Przecież więcej konsumpcji = więcej dóbr = większy wzrost gospodarczy, czyż nie? Taki stan jest łatwo przecież osiągnąć (dla rządu), wystarczy tylko obniżyć stopy procentowe (do 0 albo jeszcze niżej) co spowoduje, że kredyty będą tanie jak barszcz. Wówczas lepiej będzie wziąć kredyt na powiedzmy milion złotych (bo będziemy musieli oddać tylko milion albo jeszcze mniej) niż oszczędzać mozolnie przez 20 lat.

No to mamy milion właściwie za darmo więc co? Kupujemy jacht? A co! Idziemy zatem do producenta i patrzymy, a tam ceny za jacht wynoszą nie milion, a 100 milionów. Ale jak to? Nie tylko my wzięliśmy ten kredyt ale wiele innych osób również skorzystało z okazji przed nami. Producent więc widząc gwałtownie rosnący popyt podwyższył cenę.

No to co, może chociaż mieszkanie? Powiedzmy, że jesteśmy jednymi z pierwszych, którzy chcą je kupić ale i tak teraz cena małego mieszkania wzrosła do miliona. Nie no miliona za małe mieszkanie to przecież nie damy! Nawet jeśli byśmy dali to i tak następni nie kupią go już po tej cenie. To przynajmniej zabawimy się trochę. Kupimy sobie trochę lodów, pójdziemy do kina i na łyżwy. Ceny tych dóbr również wzrosły (bo wzrósł popyt) ale nie aż tak bardzo więc za milion to trochę sobie poużywamy.

Widzimy więc, że większość konsumpcji zostaje ulokowana w bardzo przyziemnych dobrach. Skoro tak to napędziliśmy gospodarkę. Niestety nikt nie zainwestowałby tych pieniędzy w przemysł (np. kupując samochód, komputer, samolot czy płacąc za autostradę) bo by się nie opłacało (cena byłaby zbyt wysoka). Koniec końców nikt by tych kredytów już nie chciał brać, poniewż ceny rosłyby z godziny na godzinę. Ludzie w końcu przestaliby konsumować cokolwiek, gdyż aby to uczynić to wszystko co zarobią danego dnia musieliby migiem od razu wydać. Najlepszym pomysłem w takiej sytuacji byłoby po prostu samemu prowadzić gospodarstwo i zadbać sobie o jedzenie, wodę i wszystkie podstawowe potrzeby niż chodzić do pracy po pensję, którą moglibyśmy nie zdążyć skonsumować. Czyli w efekcie gospodarka zmieniła kierunek w produkcję przyziemnych dóbr po czym by padła, gdyż ludzie wrócili do własnych gospodarstw i przestali cokolwiek kupować.

Czyli co, konsumpcja jest zła? Zastanówmy się jak to wygląda, gdy rząd nie ingeruje w gospodarkę w ogóle. Naszym marzeniem jest jacht za milion złotych. Nie mamy takich pieniędzy i nie ma tanich kredytów. Pozostaje nam oszczędzanie i inwestowanie tych oszczędności. Ale skąd wziąć te oszczędności? Najpierw musimy coś wytworzyć co będzie wartościowe dla innych ludzi. Czy to w postaci naprawienia komuś kranu czy wyprodukowania samochodu - nie ma to większego znaczenia, co najwyżej uzyskamy mniej środków w zamian za pierwszą opcję. Później musimy ograniczyć konsumpcję aby nie wydać wszystkiego. Po jakimś czasie uzyskujemy odpowiednie oszczędności i możemy kupić jacht. Po prostu odłożyliśmy swoją konsumpcję w czasie aby kupić coś bardziej dla nas wartościowego. Wyszło więc na to, że produkując (np. naprawiając kran) wytworzyliśmy popyt (na jacht za milion).

No dobrze ale co jeśli wszyscy zaczną kupować lody za zaoszczędzone pieniądze? Gdyby tak się stało to wynikałoby to z faktycznych potrzeb tych ludzi w przeciwieństwie do poprzedniego przykładu gdzie po prostu nic innego nie dało się kupić. W ten sposób nie ma straty dla gospodarki, ponieważ rozwijamy te gałęzie gospodarki, które naprawdę są ludziom potrzebne.

Zatem twierdzę, że to produkcja prowadzi do dobrobytu, a nie konsumpcja. Odpowiadając na tytułowe pytanie to konsumpcja jest dobra o ile jest wydawana na towary, które w danej cenie faktycznie ludzie potrzebują. Innymi słowy konsumpcja jest dobra dla całej gospodarki jeżeli jest dobra dla jednostki. Nietrafione inwestycje powodują w dalszym czasie kryzysy (upadek firm inwestujących nietrafnie tworzy bezrobocie). Dobrym tego przykładem jest ostatni kryzys na rynku nieruchomości. Najpierw rząd (USA) powiedział bankom aby dawały kredyty każdemu kto chce kupić mieszkanie (nie zależnie czy będzie potrafił go spłacić). W razie nie spłacenia kredytu przez kredytobiorcę, miał go spłacić rząd. No to sielanka trwała, ceny nieruchomości nieustannie rosły (bo zwiększał się popyt), firmy budowlane rosły razem z nimi aż nagle rząd stwierdził, że nie będzie dalej spłacał dłużników. Co się stało? Zaczęły padać banki, firmy budowlane, a razem z nimi firmy produkujące dla tych firm oraz klienci tych banków. Cele ludzi się nie zmieniły (nadal chcą mieć własne mieszkanie), a mimo to firmy upadły. W przypadku oszczędności nie ma tego problemu bo jeśli chcemy mieć mieszkanie to na nie oszczędzamy czyli przede wszystkim skupiamy się na produkcji. Nikt nam nie zakręci kurka. Taki kryzys może wywołać jedynie masowa kradzież naszych oszczędności (Wielki Kryzys w Ameryce). Oczywiście czasami ludzie dochodzą do wniosku, że wytworzone dobro to jednak niewypał i zmieniają swoje cele co tworzy kryzys ale nie na taką skalę. Firmy produkujące niepotrzebne ludziom dobra (albo w nieodpowiednich dla ludzi cenach) powinny upadać! I im szybciej tym mniejszy kryzys. W tym przypadku błędną inwestycją była inwestycja banków w ludzi, którzy nie byli w stanie spłacić kredytu. A upadek był tak bolesny, ponieważ rząd go przedłużał płacąc za tych ludzi.

Na sam już koniec czy nie wydaje wam się naturalne, że ceny powinny raczej cały czas maleć aniżeli rosnąć? Przecież technologia cały czas idzie do przodu, wytwarza się więc coraz taniej, a mimo to ceny rosną. Związane jest to z naszym pierwszym przykładem, w którym najpierw rośnie popyt, a dopiero potem podaż. W normalnej sytuacji to najpierw rośnie podaż, który wytwarza popyt (prawo Saya). I znowu wiele osób uważa, że to źle, że ceny cały czas spadają, gdyż to prowadzi do spadku konsumpcji. Dlaczego?

Otóż wydaje im się, że jeśli wiesz, że dzisiaj mieszkanie kosztuje 400 tys. zł i za rok będzie kosztować 350 tys. zł to oczywiste jest, jak twierdzą, że wstrzymasz się z zakupem do przyszłego roku. Ale za rok będzie ta sama sytuacja, gdyż za dwa lata cena spadnie do 300 tys. zł więc w efekcie nigdy mieszkania nie kupisz.

Ciężko o większą bzdurę. Jeśli wszyscy będą się wstrzymywać z kupnem mieszkania to zmaleje popyt czyli cena nie będzie spadać, a rosnąć! Poza tym np. komputery na początku swej egzystencji kosztowały o wiele więcej niż kosztują teraz. Samochody zresztą również. I jakoś ludzie wtedy też je kupowali i kupują je nadal. Człowiek na szczęście nie sugeruje się tylko ceną za jaką chce coś kupić ale przede wszystkim chodzi mu o posiadanie. Co mi po tym, że być może za 60 lat kupie mieszkanie za 1000 zł jak do tego czasu nie będę miał gdzie mieszkać? :)